Czy bez ocen cyfrowych się nie da? Oto jest pytanie!

20.6.24

Czy bez ocen cyfrowych się nie da? Oto jest pytanie!

 

 

“Mam laureata”

Pisałam Wam jakiś czas temu, że dwójka moich uczniów dostała się do etapu rejonowego konkursu kuratoryjnego z biologii. Od jakiegoś czasu już wiem, że jeden z nich jest jego laureatem. I nie - nie jest to uczeń szczególnie pilny, godzinami siedzący w książkach. Przeciwnie - to osoba bardzo aktywna społecznie, prokrastynująca, na obecnym etapie życia zainteresowana głównie sportem i płcią przeciwną.

 

Bez sprawdzianów

Od 5 do 8 klasy uczeń ten nie napisał z biologii (podobnie jak inni moi uczniowie) żadnego sprawdzianu ani kartkówki na ocenę cyfrową, nigdy nie był odpytywany przed klasą i w ogóle nie dostał żadnej oceny cyfrowej, poza wymaganą ustawą oceną na koniec roku (zawsze była to 6, bo nie widziałam powodu, żeby moi uczniowie dostawali inną). Za to przez te wszystkie lata słyszał, że oceny nie mają żadnego znaczenia, że uczymy się dla siebie i dlatego że coś nas interesuje, że biologia jest arcyciekawa i że może kogoś “jarać” tak jak mnie.


Umiem najwięcej

Kiedy zapytałam go dlaczego zdecydował się właśnie (i dodam - tylko) na konkurs z biologii - przecież wszyscy wiemy, że jest bardzo dobrym ścisłowcem (matma, fizyka) - odpowiedział, że miał poczucie, że z biologii umie najwięcej. Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek w pracy powiedział mi większy komplement.


A dzieci po systemie?

Od roku, po raz pierwszy w życiu uczę licealistów, konkretnie pierwszą klasę. I tak jak w podstawówce, nie każę im pisać testów na oceny, nie stawiam ocen cząstkowych. Tłumaczę, że od uczenia się jest lekcja, więc nie zadaję również prac domowych. Przy omawianiu podstawy kładę nacisk na to co życiowe i przydatne. Ponieważ są to uczniowie po podstawówkach konwencjonalnych lub przyjaznych uczniowi ale wciąż z ocenami, trudno im było wejść w ten system, a przede wszystkim z niego skorzystać. Opisywałam Wam, jaką walką z ich przekonaniami była na początku praca na lekcji i dostrzeżenie przez nich, że faktycznie cokolwiek z tej lekcji wynoszą, na bieżąco. Dla niektórych nasze spotkania miały za luźną strukturę i potrzebowali wskazania palcem, co było najważniejsze. Ale to mnie nie zniechęciło.


I jaki jest efekt?

Po 9 miesiącach wspólnej pracy, ze względu na formułę w jakiej funkcjonuje szkoła, musieli napisać egzamin z całego roku. Prosiłam, żeby zaufali mnie i sobie i żeby nie uczyli się przed pisaniem. Do tego dwa przedtestowe spotkania pod rząd poświęciłam na różne formy powtórzenia wiadomości (tworzenie gier o których pisałam niedawno na FB). Już wtedy z zachwytem słuchałam ile umieją.
W czasie egzaminu do rozwiązania dostali 12 różnej trudności zadań, obejmujących materiał z całego roku, większość na myślenie, umiejętność wyciągania wniosków. Nie było wyniku gorszego niż 60%, a ¾ klasy napisało test między 75% a 89%. 

PS.  Na zdjęciu ja w jednej z niewielu sytuacji formalnych z uczniami - odhaczam każdego na liście przed egzaminem ósmoklasisty. Głównie dla przykucia uwagi ;)


Nic mnie zawróci z tej drogi.

Odważ się spróbować, proszę.

Co za system ten ekosystem!

1.6.24

Co za system ten ekosystem!

    Podejście do tej aktywności robiłam dwukrotnie. Raz zaplanowałam ją jako część lekcji. Marzyło mi się coś więcej, ale uczniowie musieli się spieszyć i zadanie zrobili w dużym skrócie. Tydzień później byłam na konferencji, na której w kuluarach usłyszałam pomysł na bardzo podobną lekcję koleżanki z innej szkoły (liceum), tylko rozwiniętą. Właściwie taką, jak sobie pierwotnie wymarzyłam, tylko nie stworzyłam do jej realizacji odpowiednich warunków. Podbudowana tym co usłyszałam, wróciłam do mojej 8 klasy i powtórzyłam zadanie, ale tym razem w pełnej wersji i pozwoliłam im działać tak długo, jak potrzebowali - czyli 3 lekcje.

    W największym skrócie zadaniem uczniów było stworzenie rysunku ekosystemu lasu strefy umiarkowanej. W ekosystemie musieli umieścić wszystkie gatunki wskazane przeze mnie, mogli też umieścić swoje. Następnie zaznaczyć poziomy troficzne i stworzyć sieć pokarmową.

Dodatkowo mieli wskazać zależności takie jak symbioza, wyłowić najdłuższy łańcuch pokarmowy oraz zastanowić się nad gatunkami które łatwo będzie zastąpić (i dlaczego) i takie, których zniknięcie zagrozi stabilności ekosystemu. Aby to zadanie wykonać musieli sami znaleźć informacje o ekologii i bazie pokarmowej każdego gatunku. Zależało mi zarówno na powtórzeniu podstawowych wiadomości o faunie Polski oraz na “namacalnym poczuciu” złożoności ekosystemu i jego wewnętrznych zależności. 

    Czy nie było mi szkoda kolejnych lekcji na zrobienie czegoś, co uczniowie i tak wykonali już w skrócie wcześniej? Nie :P Nigdy nie szkoda mi czasu na aktywności, które uważam za ważne i rozwijające. A takie wieloskładnikowe zadanie nauczy ich więcej niż 3 kolejne tematy czytane z książki. 


    Uczniowie byli bardzo zaangażowani w pracę, wykonywali ją w maksymalnie 4-osobowych grupach (oczywiście bez żadnych ocen, plusów itp). Na zdjęciach mogę przedstawić tylko te prace, które były wystarczająco wyraźne (część to delikatne szkice ołówkiem). 

Aktywność bardzo polecam! I spokojnie dźwignie ją 8 klasa :)

PS. Poniżej umieszczam do pobrania plik pdf ze szczegółowymi poleceniami oraz listą gatunków do tworzenia ekosystemu.  

Jeśli pobierasz materiał zostaw komentarz pod tym postem - dziękuję 💗💗💗

Materiały "Tworzymy ekosystem lasu"




W stronę Turbaczyka bardzo przyrodniczym szlakiem.

1.5.24

W stronę Turbaczyka bardzo przyrodniczym szlakiem.

W OBIEKTYWNYM SKRÓCIE:

📐 Długość trasy - 11 km

💪 Suma podejść -  516 m

🕒 Czas samego przejścia (nasz) to 3h, ale widoki zatrzymały nas na +1,5h postojów. Podobnie liczyłabym przejście z wytrenowaną górsko klasą, szczególnie jeśli planujecie po drodze jakieś warsztaty. 

✅ Dla kogo polecam? - dla turystów indywidualnych i grup szkolnych

👶 Trasa w kilku miejscach nie nadaje się do jeżdżenia czymkolwiek, co ma 4 kółka, więc nie polecam jej dla rodziców z maluchami w pojazdach (no chyba, że chcecie poćwiczyć bicepsy dźwigając te sprzęty razem z dzieckiem :D). 

🐕 Ponieważ większość szlaku znajduje się na terenie GPN, nie można zabrać na niego psa. 

🥪 Wszelkie zakupy, np. uzupełnienie wody i prowiantu trzeba zrobić na dole w Porębie. Po drodze nie będzie żadnych sklepów ani schroniska. 

SUBIEKTYWNIE WIĘCEJ 😊

Dopóki w Gorcach znałam tylko czerwony szlak na Turbacz, nie do końca czułam zachwyt nad tymi górami 🫤 To znaczy owszem - przyrodniczo nigdy mnie nie zawiodły (to właśnie na tym szlaku widziałam pierwszy raz w życiu żmiję zygzakowatą i kumaka górskiego) ale wśród tłumów wydeptujących tą samą ścieżkę, same góry nie mogły się przebić do mojego serca. 

Ale na szczęście z czasem odkryłam, że są też inne szlaki :) i teraz o Gorcach mam zupełnie inne wyobrażenie. 

Jednym z takich szlaków wędrowaliśmy na początku kwietnia tego roku. To pętla z ogonkiem, zaczynająca się w Porębie Wielkiej i przechodząca przez Basielkę oraz Polanę Turbaczyk.

Całość naszej trasy, licząc od miejsca, w którym zostawiliśmy samochód.  

W mojej skali kondycyjnej oceniam ją na średniowymagającą. Bo choć ma tylko 11 km, to suma wszystkich podejść wynosi 516 m. To tyle, ile mierzą łącznie 172 piętra w bloku, co oznacza wdrapanie się na ponad 15 standardowych wieżowców. Do tego nachylenie terenu w najtrudniejszym miejscu osiąga 39%, więc jest odczuwalne dla nóg. Dla osób chodzących po górach okazyjnie, proponowałabym ją dopiero jako którąś z kolei w sezonie.
 
Jeśli chodzi o parking dla auta 🚗, w pierwszej kolejności można spróbować na wielkim parkingu przy wejściu do Gorczańskiego Parku Narodowego (Poręba Wielka 251, H3MM+QP Poręba Wielka). Może on pomieścić 150 aut, ale w sezonie jest niesamowicie oblegany (pomimo że jest płatny - 20zł), więc dobrze mieć w zanadrzu alternatywę. A jest nią nieduży (na oko na 12 osobówek) parking przy nowej oberży "Gorczański Dworek" (Poręba Wielka 868, tam zaczęliśmy naszą wędrówkę). Sołtys i (chyba?) właściciel oberży w jednym, chętnie użycza miejsca parkingowe za 10 zł, namawiając przy tym na wizytę w karczmie i próbując sprzedać co tylko może (np. grunty pod zabudowę w Porębie :P).
 
 
Sam szlak z profilem wysokościowym. Strzałka pokazuje miejsca zostawienia samochodu.

My zdecydowaliśmy się na ostrzejsze podejście (czyli szlaki żółty i zielony) oraz łagodniejsze zejście (kolejne szlaki są dobrze widoczne na powyższej ilustracji). 

W przypadku tej trasy wejście do GPNu spotykamy dopiero po 15 minutach wędrówki i (przynajmniej w kwietniu) nie było ono obsługiwane przez ludzi. Natomiast zakup biletu jest tak czy inaczej obowiązkowy. Z pomocą przychodzi nam wszechobecna technologia - wszystkie opcje zdalnego zakupu biletu, łącznie z linkami w QR-kodach, znajdują się na tablicy powitalnej. Trzeba - uwaga - mieć tylko dobry zasięg 📲😉

A jakie wrażenia z samej trasy? Dla mnie to idealny miks pięknych, relaksujących widoków i ciekawostek przyrodniczych. Początkowo przemieszczamy się wzdłuż bocznej odnogi Koninek - Zagronie. Uroda tego miejsca przyciąga coraz więcej "miastowych", rozsiewających (na razie rozsądnie i estetycznie) szklano-drewniane domki po okolicy. Nie dziwię im się - za piękny widok z kubkiem porannej kawy w ręku dałabym wiele. 

Następnie szlak prowadzi przez malowany światłocieniami las iglasty, którego runo wiosną eksploduje kobiercem wczesnowiosennych kwiatów.

Nie wiem czy każdy tak ma, czy tylko ja, ale widok tych korzystających maksymalnie z krótkiej chwili światła zawilców i żywców, kojarzy mi się z esencją witalności i chęci do życia. Zawsze poprawia mi humor ;) Jeśli chcecie poćwiczyć z uczniami rozpoznawanie wczesnowiosennych gatunków, to ta trasa będzie idealna.

Dla spragnionych geologiczno-hydrologicznych wrażeń - po drodze mijamy jedno z dwóch źródeł na tej trasie. A kosztujące sporo wysiłku kroki, umilają lokalnie przewodnicy :D  

Czyżby biegacz gładki?

Po chwili uczciwej wspinaczki dochodzimy w końcu do rozległej polany otaczającej szczyt Basielka. W kwietniu powitały nas tam krokusy i... zupełna pustka ;) Mieliśmy wrażenie, że w ten atrakcyjnie turystyczny dzień (idealna temperatura i słońce) jesteśmy jedynymi, którzy wybrali tą trasę. Polana jest naprawdę duża i kusi perspektywą pikniku, ale jeśli wybierzecie się tam z klasą, pamiętajcie, że polana jest niemal zupełnie odsłonięta i w upał nie pozwala odpocząć od skwaru.

Znacznie lepszym miejscem na bazę (np w czasie gry terenowej, warsztatów czy po prostu przerwy na kanapkę) będzie oddalona o 10 minut drogi odnoga polany (po tym jak szlak skręci lekko w lewo - na zdjęciu poniżej), która oferuje już sporo cienia. 

Na wysokości tej odnogi, w odległości 1 minuty od szlaku znajduje się kolejne, dobrze oznaczone źródełko, na które polecam znaleźć chwilę czasu. Spotkała nas tam chyba najbardziej zaskakująca niespodzianka - dwie wielkie pijawki, dla których źródło najwyraźniej stało się domem. Jeśli wiecie co to za gatunek, to dajcie proszę znać.  Zastanawiam się też, czy ta przeźroczystość ich ciał to właśnie efekt mieszkania w tym ciemnym źródle.


Kolejne niespodzianki na trasie były nie mniej ekscytujące! To pierwszy szlak, na którym w pewnej odległości od siebie widzieliśmy... aż 3 kupy wilków! W tym jedna świeża, jakby z poprzedniej nocy. Zawsze czuję przysłowiowe motyle w brzuchu, kiedy uświadomię sobie, że stąpam po tym samym terenie co te piękne i niesprawiedliwie oceniane drapieżniki. A dzięki książce Michała Figury "Wilki. Historie prawdziwe." potrafiłam zidentyfikować, że ofiarami wilczego instynktu padły tym razem dziki (można to poznać po rozdwojonych na końcach szczecinach). Dla Waszych uczniów to będzie niezapomniane przeżycie 😎

Po ostatnim, większym wysiłku wdrapujemy się w końcu na Polane Turbaczyk, której widoki wprost odbierają mi mowę. Nie dosyć, że obejmują w zasadzie kąt 300 stopni, to mają w sobie tą charakterystyczną gorczańską błogość, którą posmakowałam dopiero poza szlakiem na Turbacz. W dodatku mieliśmy ogromne szczęście, bo trafiło nam się 5 minut bez towarzystwa (w to samo miejsce prowadzą też bardziej popularne szlaki z Turbacza i Koniny). Do siedzenia park zaoferował tylko jedną ławę ze stołem, więc nie planujcie w tym miejscu warsztatów wymagających podpórki pod kartkę (chyba że ją ze sobą weźmiecie), trudno tu również o ciszę i czas tylko z klasą. Ale zdecydowanie warto się tam zatrzymać dla widoków.


Część opisanej tu trasy pokrywa się ze "Ścieżką edukacyjną na Turbaczyk", a jej 6 stacja znajduje się właśnie na polanie. Można to wykorzystać w czasie wycieczki szkolnej, np poprosić uczniów o zeskanowanie QR kodu i wyłowienie najważniejszych informacji. Albo ułożenie rebusu przyrodniczego, którego rozwiązaniam będzie nazwa jednej z charakterystycznych roślin okolicy.

Powrót łagodniejszym stokiem pozwala na ponowną kontemplację okolicy, a popołudniowe słoneczko zasłużenie ogrzewa zmęczone łydki. 



Co sądzicie o tej trasie? 

PS. Jeśli artykuł się Wam podobał, zostawcie proszę ślad w komentarzu 💚




Oddychanie komórkowe - to już nie problem ;)

21.4.24

Oddychanie komórkowe - to już nie problem ;)


W liceum na tapet wszedł właśnie metabolizm, a w jego ramach oddychanie komórkowe. Dla mnie zawsze ciężki orzech do zgryzienia z uczniami 😩😱

Nie chcę, żeby uczyli się tego na pamięć – strata czasu i męka. Ale żeby naprawdę zrozumieć, co się tam dzieje trzeba – moim zdaniem - wejść w szczegóły i mieć trochę doświadczenia w analizie procesów komórkowych w ogóle. 
U mnie pierwsze oznaki zrozumienia tego wszystkiego pojawiły się dopiero pod koniec magisterskiej specjalizacji z biochemii – kropki wreszcie zaczęły się łączyć. Dla pierwszej LO taki poziom na razie nie jest osiągalny, a szczegóły byłyby zbyt obciążające. 
 
Więc co zrobić, żeby dać im choć namiastkę zrozumienia?
Ja spróbowałam z zabawą. Z taśmy klejącej stworzyliśmy na dywanie mitochondrium, a uczniowie dostali role do odegrania. 
 
 
Niektórzy byli związkami chemicznymi, inni przenosili w odpowiednich momentach protony lub elektrony, jeszcze inni usuwali z komórki CO2 lub powstałą wodę, jeden z uczniów tworzył ATP podczas przemieszczania jonów H+. Każdy miał opisane kiedy i co robi. I w ten sposób na żywo odtworzyliśmy proces oddychania komórkowego. Oczywiście, że w uproszczeniu i z niedopowiedzeniami. Ale przynajmniej w zarysie, z podkreśleniem tego co jest istotą procesu. 
Na początku panował chaos 🙉, ale z każdym powtórzeniem uczniowie rozumieli coraz bardziej co się dzieje, co więcej – korygowali na bieżąco swoje działania, bo widzieli co nie zadziałało lub czego brakowało. 
 
W ostatniej fazie spróbowaliśmy narysować wspólnie na tablicy, ile zapamiętaliśmy z zabawy. I znowu – to tylko uproszczenie i nie zawiera wszystkiego, ale pokazuje ile zrozumieli i byli w stanie odtworzyć. 
 

Zapytani, czy inscenizacja im pomogła, odpowiedzieli bez wahania, że tak. Że gdyby zobaczyli schemat tych wszystkich reakcji bez wcześniejszego "przegrania", prawdopodobnie nic by nie zrozumieli.
 
Poniżej zamieszczam plik pdf z opisem zabawy i ról dla uczniów (kliknij w poniższy link i ściągnij plik). Można pobierać i stosować (nawet zachęcam :))


A za każde pobranie proszę tylko o jedno - komentarz pod tym postem TUTAJ na blogu 😍🙏 Np. co sądzicie o tej zabawie, czy ją wypróbujecie albo po prostu że pobieracie, żebym miała orientację ilu osobom się przydało. Z góry dziękuję :)
Jeśli chcesz, możesz też zasubskrybować (tak to się pisze?) tego bloga. To moja przestrzeń, bez nadzoru i kaprysów Facebooka. Powoli będę tu przenosić pisanie i wszelkie porady edukacyjne.

Nie dawajmy wiedzy na tacy.

12.2.24

Nie dawajmy wiedzy na tacy.

Nie dawajmy wiedzy, jak jedzenia na tacy. W dodatku kompletnie niestrawnego dla uczniów.
Prowokujmy ich mózgi do pracy, samodzielnego obrabiania treści. Pozwólmy im chwile pobawić się tą potrawą tak, żeby nawet nie zorientowali się, że maja przed sobą coś, czym normalnie by wzgardzili.
Niech uczniowie działają.

8 klasa. Temat: Zależności nieantagonistyczne w przyrodzie. Przyznajmy uczciwie - już jego brzmienie musi wywoływać ekscytację w młodym umyśle 😩 

Więc zamiast wyjść od przypisanych do tego tematu definicji i podziałów, które dla 14-latka muszą być naprawdę aaaaarcyciekawe (bo przecież każdy uczeń chciałby znać różnicę między komensalizmem a protokooperacją, prawda? 😜), grupy uczniów otrzymują kilkanaście pasków. Na każdym pasku znajduje się krótki opis zależności wiążącej dwa organizmy oraz poglądowy obrazek. 

Zadaniem uczniów jest pogrupowanie zależności, najlepiej na 3 grupy. Sami znajdują kryterium.
Arcytrudne powiecie? Na pewno jest to wyzwanie, ale warto dać szansę. 

Uczniowie dość szybko orientują się, że chodzi o zależności. Zaczynają kombinować: tu korzystają oba organizmy, tu korzysta jeden itp. Wnioski nie są do końca dobre, czasem jeszcze wkrada się jakiś pomysł z pasożytnictwem, ale już widzę, że dzwoni w dobrym kościele. 

Po przeanalizowaniu z każdą grupą wyników ich pracy, wprowadzam usprawnienie: przy każdej zależności napiszcie sobie wyraźnie, kto w niej uczestniczy i oznaczcie każdy organizm:  +, - lub 0, odpowiednio jeśli korzysta na zależności, traci na zależności lub zależność jest mu obojętna. Po tym etapie w każdej grupie uczniowie wyodrębnili 2 grupy: [++] oraz [+0]. Czyli już witamy się z gąską.

Teraz pozostało ich poprosić o wyodrębnienie z [++] tych zależności, które są konieczne do życia. 

Na koniec uczniowie sami zdefiniowali 3 typy poznanych zależności, a ja tylko dołożyłam fachowe nazwy. Bo tak naprawdę, to one są tu najmniej ważne. Najważniejsze jest logiczne myślenie, zauważanie podobieństw i różnic, wyciąganie wniosków.

Łopień na rozgrzewkę

5.2.24

Łopień na rozgrzewkę

🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲

    Na rozgrzewkę, ponieważ to pierwszy wpis turystyczny. A takich będzie pojawiać się tu więcej, bo wędrowanie i jednocześnie wyszukiwanie fajnych miejsc do zwiedzenia z uczniami, to jedno z moich ulubionych zajęć. I również na rozgrzewkę dlatego, że zaczynamy od trasy krótkiej i dobrej na pozimowe przetkanie tętnic.

 

    Przenosimy się około 13 kilometrów na zachód od Limanowej (woj. małopolskie). Wędrówkę zaczynamy na Przełęczy Marszałka E. Rydza-Śmigłego, u stóp Mogielicy. Jest tam mały, (jeszcze) bezpłatny parking, okalający ogrodzenie pomnika (przy dobrej woli parkujących pomieści kilkanaście aut) oraz duży, od niedawna obramkowany parking płatny. Jego komercjalizację (bo dałabym sobie rękę uciąć, że jeszcze 1,5 roku temu był bezpłatny) spowodowało prawdopodobnie powstanie pobliskiego kompleksu "Wierchy Beskidu" (małe bistro i szereg domków na wynajem). Do tego miejsca asfaltem dojedzie zarówno samochód, bus, jak i autokar.

    Z przełęczy udajemy się zielonym szlakiem w stronę Łopienia (czyli zostawiając Mogielicę za plecami). To bardzo sympatyczna góra o wysokości 951 m. n.p.m., ale spokojnie - z przełęczy będziemy się wspinać tylko po końcówce jej wysokości, czyli 264 metry. Takie przewyższenie rozłożone na zaledwie dwa kilometry trasy jest wprawdzie nieco odczuwalne, ale nadal to mniej niż pokonanie dziewięciu 10-piętrowych wieżowców. Całość (nawet zimą w śniegu) da się przejść w około 50 minut. Ścieżka jest bardziej stroma w pierwszej połowie szlaku, więc potem możecie spokojnie pocieszać, że będzie już tylko lepiej ;)

    Jest to szlak zdecydowanie leśny, z niewielkimi widokami po drodze. Ale te wynagradza szczyt, a przynajmniej tak przypuszczam😛😛😛, bo my akurat zobaczyliśmy go w mglistej i zimowej aurze. Czubek góry stanowi bowiem rozległa Polana Jaworze, na której zamontowano sporą, drewnianą altanę z dwoma stołami i ławami do siedzenia. Na oko zmieści się tam spokojnie 15-20 uczniów, a gdyby ta miejscówka była zajęta, zawsze zostają pojedyncze ławki na polanie i ogrom wolnego miejsca na koce, karimaty i własne pupy😀.

    Mijany las to przede wszystkim drzewa iglaste, więc to fajny pomysł na wycieczkę poświęconą nagonasiennym, ale także lasowi w ogóle, oznaczeniom szlaku, tropom, rozpoznawaniu głosów ptaków i wielu innym. Na Polanie znajduje się jedna tablica informacyjna, więc można poprosić uczniów o odnalezienie na niej określonych informacji. Geograficznie to teren Beskidu Wyspowego oraz część Głównego Szlaku Beskidu Wyspowego, więc mogą pojawić się jakieś zadanka z tym związane. Sama polana jest tak duża, że spokojnie można tu pograć w piłkę, badmintona, czy rozegrać jakąś grę terenową. 


    Dla wytrwałych piechurów - wycieczkę można wydłużyć idąc dalej zielonym szlakiem przez Łopień Środkowy, a następnie zejść do Tymbarku (można tam skorzystać ze sklepów i również tam może czekać autokar) albo po połączeniu ze szlakiem żółtym, wrócić nim z powrotem na Przełęcz Marszałka Śmigłego.

    Wersję tu opisaną (czyli na Łopień i z powrotem szlakiem zielonym) polecam nawet młodszym dzieciom, bo mimo odczuwalnego nachylenia szlaku na początku, jest przede wszystkim krótka. A polana na szczycie zapewnia świetne miejsce do odpoczynku. Poradzi w niej sobie również każdy zdrowy, lubiący spacery pies, ale raczej nie przejedziemy jej wózkiem dziecięcym, ani żadną turystyczną przyczepką (momentami będzie zbyt stromo).

    Przypominam - w górach nie zostawiamy własnych śmieci. Skoro zmieściły się do plecaka w jedną stronę, na pewno zmieszczą się w drugą. Zostawianie ich na górze (nawet w przeznaczonym do tego koszu) generuje potrzebę ich zwożenia, co nie zawsze jest proste i możliwe regularnie oraz przyciąga niepotrzebnie dzikie zwierzęta. 

    Jeśli znacie Łopień, dajcie znać ;)

 

🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲

Uczenie się w czasie lekcji - ciągle do odkrycia.

3.11.23

Uczenie się w czasie lekcji - ciągle do odkrycia.

    Pierwsza klasa LO. Uczniowie pracują z tematem transportu przez błonę komórkową metodą puzzli edukacyjnych. Najpierw każda z grup opracowuje jeden rodzaj transportu (według podanych przeze mnie kryteriów sukcesu). Następnie tworzymy nowe grupy, w skład w których wchodzi po jednej osobie (ekspercie) z wcześniejszych grup. Zadaniem nowych grup jest stworzenie wspólnego, prostego plakatu pokazującego (rysunkiem i słowem, najprościej jak się da) różnice pomiędzy poszczególnymi rodzajami transportu przez błonę. Wszystko przebiega sprawnie i z prezentacją plakatów grup zajmuje łącznie około 15 minut. Taki miałam plan.

 

    A co się zdarzyło naprawdę? W zasadzie bardzo podobnie, z wyjątkiem jednego, ale ważnego szczegółu. Po pierwszym etapie, czyli po zakończeniu pracy w grupach nad poszczególnymi rodzajami transportu, młodzieży wypadała przerwa, a że lekcje mamy po południu, więc obie strony czuły, że to potrzebny moment. Co ważne - przerwa trwała tylko 5 minut, uczniowie spędzili ją w w drugiej części sali (tam gdzie mają kanapę i kącik kuchenny, więc nie natknęli się na zbyt wiele nowych bodźców), a praca, którą uskuteczniali przed przerwą naprawdę szła im dobrze, bo to najzwyczajniej słyszałam. Zrozumieli kryteria, wyszukali właściwe informacje, niektórzy zrobili nawet notatki. I po tych 5 minutach przerwy, kiedy wrócili do stolików, a ja stworzyłam z nich nowe grupy i wyjaśniłam zadanie, zapanowała powszechna panika pt. “Proszę pani, ale ja nic nie pamiętam”. I autentyczny przestrach w ich oczach, jak przy wyrwaniu do odpowiedzi na ocenę. 

    Kompletnie mnie wryło. No jak nie pamiętam - myślę sobie - skoro 5 minut temu wszyscy ładnie nad tym pracowali, a kryteria proste jak autostrada i nadal widnieją wypisane na tablicy. Wystarczy sobie tylko przypomnieć: ten wymaga dostarczenia energii, a ten nie, tu przechodzą małe cząstki, a tu duże itd. Po chwili ktoś zaczyna wyciągać podręcznik, ktoś zaczyna otwierać notatki. Powiedziałam, żeby robili jak uważają (bo w wielu sytuacjach spisywanie jest świetną formą nauki), ale tu chodziło dosłownie o 4 zdania, więc trudno mi było uwierzyć, że ich nie odtworzą z głowy. Poprosiłam, żeby przez 3 minuty zaufali swoim mózgom i żeby mimo wszystko spróbowali odtworzyć coś z pamięci, ile pamiętają, a potem dopiero sięgnęli po źródła. I co się okazało? Że kiedy zaczęli w tych nowych grupach rozmawiać, że kiedy dali sobie szansę, to całkiem sporo pamiętają. W sumie każda grupa odtworzyła bezbłędnie mniej więcej 90% informacji. Po czym wszystko to spisaliśmy w formie prostej tabeli własnymi słowami, a na podsumowanie w czasie kalamburów każdy uczeń pokazywał jeden rodzaj transportu, a reszta zgadywała. I już nie było wtedy blokad, ani trudności. 

    Ale mnie nie dawało spokoju co się wtedy stało, bo pracując w podstawówce Montessori nie byłam w ogóle przyzwyczajona do takich odruchów u uczniów. Tu dzieciaki śmiało mówią co myślą, a w takie zadanie jak puzzle edukacyjne wchodzą jak w masełko. W liceum natomiast mam mieszankę dzieciaków po konwencji i ED (a ci po domowej i tak zaczynali w konwencji) i po tej sytuacji mnie olśniło - oni nie mają nawyku uczenia na lekcji. Nie mają po prostu takiego pomysłu. Zamiast od razu przetwarzać nową wiedzę, osadzać w głowie własne, efektywnie pozahaczane w dotychczasowym doświadczeniu definicje, oni jedynie wykonują polecenia nauczyciela. A że są bardzo mili i (mam nadzieję) dość fajnie między nami zaklikało, to te polecenia tym bardziej wykonują. Ale nie mają świadomości, że w tym czasie się uczą i zyskują. I co nawet ważniejsze - nie mogą przez to budować - nie wiem jak to najlepiej nazwać - intelektualnej(?) pewności siebie. No bo przecież jak nie wiem, że się uczę, to myślę, że tego nie wiem, czyli nie będę nic mówił, bo wyjdę na idiotę.  
 

    Jak pokazała ta sytuacja, odpowiednio skonstruowana lekcja, pozwoli im chłonąc wiedzę na bieżąco, nawet bez ich świadomego udziału, ale dla mnie ważniejszym wyzwaniem będzie pokazanie im że to jest ich naturalna moc, którą mogą i powinni wykorzystywać.

Copyright © Biologica , Blogger