Pierwsza klasa LO. Uczniowie pracują z tematem transportu przez błonę komórkową metodą puzzli edukacyjnych. Najpierw każda z grup opracowuje jeden rodzaj transportu (według podanych przeze mnie kryteriów sukcesu). Następnie tworzymy nowe grupy, w skład w których wchodzi po jednej osobie (ekspercie) z wcześniejszych grup. Zadaniem nowych grup jest stworzenie wspólnego, prostego plakatu pokazującego (rysunkiem i słowem, najprościej jak się da) różnice pomiędzy poszczególnymi rodzajami transportu przez błonę. Wszystko przebiega sprawnie i z prezentacją plakatów grup zajmuje łącznie około 15 minut. Taki miałam plan.
A co się zdarzyło naprawdę? W zasadzie bardzo podobnie, z wyjątkiem jednego, ale ważnego szczegółu. Po pierwszym etapie, czyli po zakończeniu pracy w grupach nad poszczególnymi rodzajami transportu, młodzieży wypadała przerwa, a że lekcje mamy po południu, więc obie strony czuły, że to potrzebny moment. Co ważne - przerwa trwała tylko 5 minut, uczniowie spędzili ją w w drugiej części sali (tam gdzie mają kanapę i kącik kuchenny, więc nie natknęli się na zbyt wiele nowych bodźców), a praca, którą uskuteczniali przed przerwą naprawdę szła im dobrze, bo to najzwyczajniej słyszałam. Zrozumieli kryteria, wyszukali właściwe informacje, niektórzy zrobili nawet notatki. I po tych 5 minutach przerwy, kiedy wrócili do stolików, a ja stworzyłam z nich nowe grupy i wyjaśniłam zadanie, zapanowała powszechna panika pt. “Proszę pani, ale ja nic nie pamiętam”. I autentyczny przestrach w ich oczach, jak przy wyrwaniu do odpowiedzi na ocenę.
Kompletnie mnie wryło. No jak nie pamiętam - myślę sobie - skoro 5 minut temu wszyscy ładnie nad tym pracowali, a kryteria proste jak autostrada i nadal widnieją wypisane na tablicy. Wystarczy sobie tylko przypomnieć: ten wymaga dostarczenia energii, a ten nie, tu przechodzą małe cząstki, a tu duże itd. Po chwili ktoś zaczyna wyciągać podręcznik, ktoś zaczyna otwierać notatki. Powiedziałam, żeby robili jak uważają (bo w wielu sytuacjach spisywanie jest świetną formą nauki), ale tu chodziło dosłownie o 4 zdania, więc trudno mi było uwierzyć, że ich nie odtworzą z głowy. Poprosiłam, żeby przez 3 minuty zaufali swoim mózgom i żeby mimo wszystko spróbowali odtworzyć coś z pamięci, ile pamiętają, a potem dopiero sięgnęli po źródła. I co się okazało? Że kiedy zaczęli w tych nowych grupach rozmawiać, że kiedy dali sobie szansę, to całkiem sporo pamiętają. W sumie każda grupa odtworzyła bezbłędnie mniej więcej 90% informacji. Po czym wszystko to spisaliśmy w formie prostej tabeli własnymi słowami, a na podsumowanie w czasie kalamburów każdy uczeń pokazywał jeden rodzaj transportu, a reszta zgadywała. I już nie było wtedy blokad, ani trudności.
Ale mnie nie dawało spokoju co się wtedy stało, bo pracując w podstawówce Montessori nie byłam w ogóle przyzwyczajona do takich odruchów u uczniów. Tu dzieciaki śmiało mówią co myślą, a w takie zadanie jak puzzle edukacyjne wchodzą jak w masełko. W liceum natomiast mam mieszankę dzieciaków po konwencji i ED (a ci po domowej i tak zaczynali w konwencji) i po tej sytuacji mnie olśniło - oni nie mają nawyku uczenia na lekcji. Nie mają po prostu takiego pomysłu. Zamiast od razu przetwarzać nową wiedzę, osadzać w głowie własne, efektywnie pozahaczane w dotychczasowym doświadczeniu definicje, oni jedynie wykonują polecenia nauczyciela. A że są bardzo mili i (mam nadzieję) dość fajnie między nami zaklikało, to te polecenia tym bardziej wykonują. Ale nie mają świadomości, że w tym czasie się uczą i zyskują. I co nawet ważniejsze - nie mogą przez to budować - nie wiem jak to najlepiej nazwać - intelektualnej(?) pewności siebie. No bo przecież jak nie wiem, że się uczę, to myślę, że tego nie wiem, czyli nie będę nic mówił, bo wyjdę na idiotę. Jak pokazała ta sytuacja, odpowiednio skonstruowana lekcja, pozwoli im chłonąc wiedzę na bieżąco, nawet bez ich świadomego udziału, ale dla mnie ważniejszym wyzwaniem będzie pokazanie im że to jest ich naturalna moc, którą mogą i powinni wykorzystywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz